środa, 20 marca 2013

Dzień 15. Pierwszy spacer po Tbilisi.

Z „Dziennika podróży”:
30.01.2013
Z samego rana wyruszam w miasto, ciesząc się, że pięknie świeci słońce, bo bałam się, że wczorajszy deszcz przez noc nie ustanie. Spacer zaczynam od jednej z odremontowanych ulic (Marjanishvili Street) i prawie wpadam w kompleksy, porównując Tbilisi z polskimi miastami.  Po chwili jednak moje niedoszłe kompleksy odchodzą w siną dal – elegancka arteria przechodzi nagle w wąską uliczkę z krzywymi chodnikami i zaniedbanymi kamienicami. Na dodatek, czuję się w tu dość surrealistycznie, bo w witrynach sklepowych widnieją prawie same suknie ślubne (na dodatek pełne cekinów i innych świecidełek). Okolica jednak oczarowuje mnie nieuchwytnym wspomnieniem dawnej świetności miasta kryjącej się w ciemnych bramach i bocznych uliczkach oraz pod poobtłukiwanymi balkonami.

Wspomniana wyżej Marjanishvili Steet.
 Niemiecki akcent w Tbilisi. Tak właśnie pisze się nazwę stolicy Gruzji po niemiecku (minus to "i" na końcu), z czego wciąż nie mogę przestać się nabijać. ;)
 Dawno nie widziałam tylu żebraków co w Tbilisi. Na dodatek zdarza się, że są agresywni...
Polska niespodzianka! :D Gruziński dopisek głosi prawdopodobnie: "Brudas!". ;)
 Pierwszy sygnał nadchodzącej nagłej transformacji ulicy...
 ... i już po niej. Po prawej przykład wspomnianych wyżej sukni ślubnych. ;)
Tbilisi otaczają wzgórza, na których znajduje się m. in. wieża telewizyjna.
Po jakimś czasie dotarłam do mostu, z którego rozciągał się niezły widok na miasto. Akurat rozkładał się na nim sprzedawca obrazków. ;)
 Na śniadanie kupiłam sobie kolejną dziwną gruzińską bułę - tym razem z bardzo słonym serem w środku. ;)
I na koniec - nie ma to jak postawić kontenery na śmieci zaraz obok przystanku autobusowego...
 ... albo sprzedawać bimber z chodnika przy stacji benzynowej. :D