sobota, 29 czerwca 2013

Torino di Sangro. Kamienie.

Jak już wspominałam, kamienista plaża stała się moim faworytem podczas tego wyjazdu. "Faworyt" jest nawet chyba zbyt lekkim określeniem, bardziej pasowały by "obsesją". Dlatego powstał ten post - studium przypadku, ocena zaawansowania choroby. ;)

Najpierw panoramka, żeby było wiadomo, o czym mówię. ;)
 Potem to zdjęcie (Kordian, jak nic! Zaraz odleci na chmurce ;) ), żebyście wczuli się w atmosferę.
 A potem ONE. Kamienie. Czasem w promieniach słońca...
 ... a czasem w cieniu. ;)
No, powiedzcie, czy to nie przypomina stopy? :D
 A na koniec - moje dzieła. Włoskie kamienie, jak nic innego, inspirowały do tworzenia sztuki. No i dobra rozrywka na plaży nie jest zła. ;)

czwartek, 27 czerwca 2013

Torino di Sangro i okolice. Zachód i wschód słońca.

Dzień na planie zdjęciowym zakończył się dla mnie pogonią za zachodem słońca, który obserwowałam z mojej ulubionej dziury w krzakach rosnącej wzdłuż drogi, która jednak nie prowadziła na cmentarz. ;) Piękne to było, tylko szkoda,  że dziura ta powstała tylko dlatego, że ktoś postanowił akurat w tym miejscu wyrzucić swój stary stół, drzwi i szafę...
A następnego dnia wyruszyliśmy na polowanie na wschód słońca. Miejsce nie było zbyt szczęśliwe, bo akurat tam, gdzie wyłaniało się słońce, znajdował się port, ale dzięki temu przynajmniej możecie zaznajomić się z daleka z trabocchi, o których będzie więcej w kolejnych postach. :) No i jeszcze jedna rzecz - ta niebieskość zdjęć, to nie wina nieodpowiedniego balansu bieli (ci, co mnie znają, wiedzą, że mam na tym punkcie fizia ;) ). Tam po prostu było tak niebiesko! Też byłam w szoku. ;)

wtorek, 25 czerwca 2013

Torino di Sangro i okolice. Dzień na planie zdjęciowym.

Jak już wspominałam, zadaniem mojej grupy było nakręcenie filmu promocyjnego dla Parku Narodowego "Costa Teatina", który ma powstać w przyszłości. Postanowiliśmy pojeździć trochę po okolicy i poszukać ciekawych ujęć - na początku wylądowaliśmy na plaży. Tym razem piaszczystej! :)

Na początku moją uwagę przyciągnął niebieski gzyms przy dachu budynku, przy którym wysiedliśmy...
 ... a potem okazało się, że budynek ten nosi jeszcze śmieszniejszą nazwę. :)
 Ale nie ma co się nabijać - to właśnie przez ten "Ristobar" przeszliśmy (niczym przez szafę prowadzącą do Narni ;) ) i znaleźliśmy się zupełnie gdzieś indziej...
 ... ale jeszcze wciąż przed rozpoczęciem sezonu. ;)
 Mimo to znalazło się paru plażowiczów. ;)
 Jednym z naszych głównych celów na plaży było zobaczenie "Fratino", małego ptaszka, któremu grozi wyginięcie przez rozwój masowej turystyki na włoskim wybrzeżu. Jest to jeden z dwóch zagrożonych gatunków (obok żółwia Testudo hermanni), które ma chronić powstający park narodowy.
 W planach mieliśmy też obejrzenie ptaków żyjących w gniazdach-jamach wykopanych w ścianie klifu. Ich nazwy niestety już nie pamiętam. W okolicy znajdowała się winnica, pola...
 ... a także opuszczony dom. Naprawdę sporo ich było w tej okolicy!
 Ściana z gniazdami ptaków.
Następnie ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu ogromnego starego dębu. Musieliśmy się przedzierać przez winnice, żeby dostać się pod jego pień, ale naprawdę było warto. Pod jego koroną powietrze aż wibrowało energią wieków, które udało mu się przetrwać.
 Po raz trzeci i ostatni winnica, a pośród niej... kolejny opuszczony dom.

PS. Dziś świętujemy małą rocznicę - ten post jest trzysetnym na blogu. :)