poniedziałek, 18 listopada 2013

Wystawna niedziela. ;)

Ostatnio cierpię na deficyt czasu blogowego, więc dziś tylko szybki post z ostatniej niedzieli, kiedy to odwiedziła mnie Ania i jej brat Paweł. Oczywiście, nie mogło zabraknąć szwajcarskiej czekolady oraz mnóstwa wydarzeń kulturalnych i intensywnie spędzonej każdej minuty. Poniżej znajdziecie zdjęcia z dwóch ciekawych wystaw: "Spojrzeń" w Zachęcie i "Warszawy w budowie" w Muzeum Historycznym Miasta Warszawy. Tę drugą polecam szczególnie, ale pierwsza też nie była zła. :)

piątek, 8 listopada 2013

Dzień 8. Pobeña - Castro Urdiales (23 km).

Z "Dziennika podróży":
8.08.2013
Wyruszamy ze schroniska, kiedy na dworze dopiero się rozjaśnia. Znowu lekko mży. Początek trasy oszałamia nas pięknymi widokami na granatowe morze i wyrastające z niego zgniłozielone klify. Jesteśmy zdziwione, że szlak jest pusty, bo byłyśmy jednymi z ostatnich osób opuszczających albergue - potem, kiedy zaczynają doganiać nas inni pielgrzymi, okazuje się, że wszyscy po prostu wybrali się na śniadanie lub poranną kawę do baru. Przemierzamy kolejne kilometry, po drodze żegnamy się z Krajem Basków i witamy z Kantabrią, a pogoda robi się coraz gorsza - raz leje jak z cebra, raz świeci oślepiające słońce. W pewnym momencie po drodze zatrzymuje Dosię starszawy pan, który wyszedł na spacer w góry. Opowiada trochę o sobie, pyta o nas i powtarza te same rzeczy po kilka razy. ;) Po jakimś czasie każde z nas rusza w swoją stronę - to znaczy my ruszamy po dłuższym czasie, bo miejsce, gdzie rozmawialiśmy, to prawdopodobnie jedyny w miarę suchy punkt w promieniu kilku kilometrów, więc postanawiamy zrobić tam odpoczynek i przerwę na posiłek. Wciąż pada na zmianę ze słońcem. Złe i zmęczone docieramy wreszcie do Castro. Wchodząc do miasta spotykamy pewnego Francuza, który nas zagaduje - okazuje się, że on wybiera się dziś do dalszego schroniska. Rozważamy przez chwilę taką możliwość, ale ostatni nagły atak zacinającego deszczu skutecznie nas zniechęca, więc ruszamy jeszcze szybszym krokiem do schroniska, gdzie okazuje się... że jesteśmy tego dnia pierwszymi osobami szukającymi noclegu. Jeszcze nigdy nam się to nie zdarzyło, więc rozpiera nas duma. ;) Rozwalamy się na ławeczce pod albergue - oczywiście, teraz przestało już padać - i czekamy na otwarcie schroniska. Wybieramy się też do pobliskiego sklepu, potem rozmawiamy trochę z innymi pielgrzymami, którzy dotarli w międzyczasie na miejsce, a po otwarciu budynku zajmujemy sobie łóżka (hospitalero jest... czarnoskóry oraz potrafi powiedzieć kilka słów po polsku!) i postanawiamy ruszyć nad morze. Plaża w Castro okazuje się bardzo malownicza (są nawet jakieś groty), tylko że nadchodzi przypływ i co chwila woda podmywa nasze ręczniki, więc po pewnym czasie zwijamy się i ruszamy do centrum w poszukiwaniu lodów. Nie znajdujemy żadnych godnych uwagi, natomiast próbujemy pysznych hiszpańskich ciastek (których nazwy już nie pamiętam) i usatysfakcjonowane nimi wracamy do albergue.
***
Spotkani na Camino
Pablo - jeden z naszych lepszych znajomych z trasy. Poznałyśmy go w Pobenii, gdzie zagadał do nas wieczorem. Na wieść, że jesteśmy z Polski wyraźnie się podekscytował i oświadczył "I love Poland!". Ja na to: "Beer is cheap, right?", a on: "Everything is cheap". xDD Okazało się potem, że ma jakichś znajomych w Polsce, których odwiedził, spędzając tym samym tydzień w Krakowie. Od czasu tej rozmowy okazywał nam zawsze specjalne względy: głośno wołał "Hola, Poland!", mijając nas na szlaku, zaoferował nam swoją karimatę, żebyśmy mogły rozłożyć się pod schroniskiem w Castro, a potem oddał hiszpański cytrusowy dżem. Mówiłyśmy o nim na początku "Hiszpan, który kocha Polskę" i sporo się nakombinowałyśmy, żeby wreszcie poznać jego imię. Sporo kilometrów przeszliśmy razem i mamy wspólne niezapomniane wspomnienia, o których przeczytacie w późniejszych wpisach. :) 

Malownicza trasa po wyjściu z Pobenii.
 ;)
Owce. ;)
W dalszej drodze.
 Nie mogło zabraknąć pamiątkowej fotki. ;)
 Witamy w Kantabrii. ;)
 Castro Urdiales.
 W pobliżu schroniska znajdowała się arena do walk z bykami.
 Plaża.
 Wspomniane wyżej ciastko. Pycha! :)
 A to budka, w której je kupiłyśmy. ;)
 I na koniec - mądrość schroniskowa. ;)))