wtorek, 8 kwietnia 2014

Pierwszy dzień wiosny w Bazylei.

Tegoroczną wiosnę powitałam w Szwajcarii, gdzie odwiedzałam Anię. Koło południa byłam już na miejscu, ale ona jeszcze pracowała, więc zwiedzanie zaczęłam sama. Bazylea jest tak mała, że spokojnie można ją obejść w jeden dzień i jest to jeden z powodów, dla których nie przypadła mi za bardzo do gustu. Nadałam jej ksywę "Olsztyn", bo to dość podobny typ miasta - zielonego, sennego i z małomiasteczkową atmosferą. Ale pogodę miałam piękną, więc mój pierwszy w życiu Dzień Wagarowicza spędzony na wagarach wspaniale się udał. ;)

Drzewa puściły już pierwsze liście...
 ... i było tak ciepło, że większość mieszkańców Bazylei wyległa na dwór.
 Bazylea miastem rowerów. Podczas mojego pobytu Ania też kupiła sobie jednoślad. :)
Mój instytut nawet podczas wagarów nie dał o sobie zapomnieć, bo na mojej drodze stanął ten szyld. Tu przeczytacie, o co chodzi (str. 4). ;)
 Ren.
 Gdzieś w mieście.
 Jedna z nielicznych darmowych bazylejskich atrakcji - ogród botaniczny. Warto! :)
Oczywiście, nie mogło zabraknąć takiej fotki. ;)
 Dalszy spacer po starówce.
Bazylea to też miasto tramwajów - są wszędzie, ale Ania mówi, że jeżdżą strasznie wolno. :)
 Okazało się, że do Muzeum Historii Naturalnej jest darmowy wstęp na godzinę przed zamknięciem, więc nie mogłam przegapić takiej okazji. Mieli dinozaury! I bardzo ciekawą fotograficzną wystawę czasową o Xavierze Mertzu.
 Nie mam pojęcia dlaczego, ale miasto pełne jest ludzi z wiolonczelami. Poniżej przykład. ;)
 Nad Bazyleą dominują dwie wielkie fabryki farmaceutyczne - Novartis i Roche. Większość ludzi, których się tam spotyka, pracują w jednej z nich.
 Na koniec - Bazylea wieczorem. Uderza brak sieciówek i prześliczne wystawy lokalnych rzemieślników oraz artystów.