sobota, 31 maja 2014

Dzień 23. Tapia de Cesariego - San Xusto (36 km).

Z "Dziennika podróży":
23.08.2013
Opuszczamy albergue w Tapii o siódmej rano. Mijamy plażę, na której wczoraj się kąpałyśmy, i znów wchodzimy w pola kukurydzy - miałyśmy alternatywną trasą Corduli prowadzącą nad morzem, bo dziś odbijemy od wybrzeża i zaczniemy wchodzić głębiej w ląd, kierując się do Santiago, ale nie zorientowałyśmy się, że w pewnym momencie miałyśmy skręcić, więc udaje nam się zaliczyć tylko jedną z trzech plaż. Potem pokonujemy bardzo długi most (trasa dla pieszych wiedzie oczywiście bezpośrednio obok autostrady...) i docieramy do Ribadeo, tym samym przekraczając granicę Galicji. To ostatnie miasto naszej trasy leżące nad morzem i mieszkają w nim mili ludzie, bo nikt nie odmawia nam pomocy, gdy prosimy o wskazówki, żeby odnaleźć szlak - bo strzałki zginęły, jak to zwykle w większych miejscowościach. Z nostalgią opuszczamy wielką wodę i wchodzimy w ląd, który wita nas od razu z grubej rury - do pokonania mamy dosyć wysokie podejście. Wreszcie docieramy do schroniska w Gondán, okazuje się jednak, że jest ono zamknięte i według karteczki wiszącej na drzwiach, na której podano również jakiś numer telefonu, powinnyśmy udać się do następnego albergue znajdującego się w San Xusto. Odkrywamy jednak, że prysznice znajdujące się na zewnątrz budynku działają i bardzo nie chce nam się dalej iść, więc postanawiamy nocować dziś w namiocie. Tymczasem po chwili pojawia się dwóch chłopaków (Arno z Francji i Freddie z Niemiec), których widziałyśmy w schronisku w Tapii, ale nie zamieniłyśmy z nimi wczoraj ani słowa (chociaż z Arna poznałyśmy kiedyś na trasie, jeszcze na samym jej początku, w Kraju Basków). Po zadzwonieniu na numer z karteczki chłopaki decydują się iść do kolejnego schroniska, bo podobno to tylko dwa kilometry. Postanawiamy do nich dołączyć i tak wędrujemy sobie, miło gawędząc, a Arno robi bardzo dziwne rzeczy - dotyka każdej strzałki znajdującej się na trasie. Docieramy na miejsce i rozdzielamy się, szukając łóżek, bo schronisko podzielone jest na dziwne małe pokoje, często przechodnie, w których znajdują się średnio po 4 miejsca. Dosia i ja znajdujemy dwa legowiska w jednym pomieszczeniu i je zajmujemy. Ubolewamy, że mamy mało prowiantu, a w San Xusto nie ma żadnego sklepu. Jest tylko bar (notabene nazywający się... "Acurva" xD), ale my w barach z zasady nie jadamy - bo nas nie stać. ;) Na szczęście, chłopacy nagotowali za dużo makaronu, który kupili sobie w poprzedniej miejscowości, więc zawołali nas, żeby się z nami podzielić. Spałaszowałyśmy go ze smakiem i tak właśnie narodziła się znajomość, która trwała aż do naszego dotarcia do Santiago, a nawet trochę dłużej. ;)
***

Spotkani na Camino
Michelle i Erik - para z Niemiec, z którą dzielimy pokój w San Xusto. Camino robią w ramach urlopu, nie spieszy im się, więc każdego dnia pokonują bardzo krótkie etapy. To pierwsi Niemcy spotkani na trasie, którzy na wieść o moim roku spędzonym w Berlinie, nie zrobili dziwnej miny, ale ze szczerym zachwytem powiedzieli "super". On spał nade mną, a ona pod Dosią - do dziś nie wiemy, czemu nie wybrali jednego łóżka. Z tym faktem wiąże się też pewna przygoda, a mianowicie, Erik tak wiercił się na pryczy u góry, że naruszył konstrukcję łóżka i... mój dolny materac spadł na podłogę. Oczywiście, razem ze mną. ;) Na szczęście, nic mi się nie stało, więc śmiechu było co niemiara, ale od tego czasu straciłam zaufanie do łóżek piętrowych. Nawet jeśli jeszcze pachniały nowością, jak te w San Xusto. ;)

Oznakowanie na trasie. ;)
W poszukiwaniu plaży. ;)
I... jest! 
Nawet słońce przebiło się przez chmury, żeby uświetnić nasz ostatni caminowy pobyt na plaży. :)
W dalszej drodze.
Nie ma to jak ścieżka obok autostrady...
... która zaprowadziła nas do Galicji. :)
Ribadeo i ostatni rzut oka na morze.
Nie pamiętam już, czy specjalnie, ale nawet kawałek bagiety załapał się na fotkę. ;)
No i wracamy w góry. :)
Dobre oznakowanie nie jest złe oraz automat z napojami dla pielgrzymów. ;)
;)
Nowy typ horreos...
... i nowy typ muszelek na szlaku. Które pokazywały kierunek marszu przeciwną stroną niż te w Asturii, więc na początku trzeba się było nieźle pilnować. :)
Typowy sposób budowania domów w Galicji w zbliżeniu.
Ano, witamy. Albergue niedaleko. ;)
I na koniec - krowia miłość matczyna. ;)

środa, 28 maja 2014

Dzień 22. Piñera - Tapia de Cesariego (29 km).

Z "Dziennika podróży":
22.08.2013
Wyruszamy z Piñery jeszcze po ciemku, więc na początku źle nam się idzie - z każdym kolejnym dniem drogi coraz później robi się jasno. Trasa wiedzie przez dosyć nudne wiejskie tereny, dominują wioseczki porozrzucane w polach kukurydzy. Potem - dzięki alternatywnej trasie Corduli - schodzimy na piękną drogę nad morzem. Wreszcie też wychodzi słońce, więc wędruje się coraz przyjemniej, tylko potem robi się już za gorąco, więc do albergue w Tapii docieramy, gdy żar leje się z nieba. Schronisko jest wyjątkowe - nie dość, że całkowicie za darmo i bez hospitalera, to jeszcze położone nad malowniczą zatoczką z niesamowitym widokiem na morze. Nic, tylko żyć, nie umierać! :) Po południu robimy to co zawsze - kupujemy prowiant na następny dzień i wylegujemy się na plaży, a wieczorem zmęczone kładziemy się wcześnie spać. :)
***

Spotkani na Camino
Miguel - Dosia rozmawia z nim na początku drogi z Piñery do Tapii, okazuje się, że spał w tym samym schronisku co my, tylko dotarł tam bardzo późno. Po chwili wychodzi na jaw dlaczego - Miguel chce zrobić 200 km caminowej trasy w 4 dni, więc dziś idzie do schroniska, w którym my będziemy za dwa dni. Jest doktorantem na uniwersytecie w Madrycie, za 5 dni ma urodziny i chce je spędzić w domu, dlatego narzucił sobie takie tempo. Camino to dla niego "walka o przetrwanie".


W drodze.
 Coś o czym marzą wszyscy pielgrzymi - ławeczka z widokiem na autostradę. ;)
Morze.
 Niektórzy pielgrzymi suszą pranie nad albergową zatoczką...
... inni są bardziej kreatywni i sami budują sobie suszarki na bieliznę. ;)
 A na koniec - plaża w Tapii (nie ta przy schronisku, tylko inna ;) ).