środa, 24 września 2014

Pożegnanie z Madrytem.

Po czym poznaje się najkochańszą host rodzinkę na świecie? Po tym, że na tydzień przed twoim wyjazdem (a trzy po przyjeździe) pytają, czy masz plany na swój ostatni wieczór w Madrycie, bo oni chętnie gdzieś by cię zabrali. A że host tata przynajmniej raz do roku musi się przejechać miejscową kolejką linową (ku niezadowoleniu swojej żony i nieustającej radości dzieci), lądujesz z nimi na przejażdżce madryckim Teleférico. I jarasz się jak głupia, bo przecież uwielbiasz takie rzeczy. :D Potem taka host rodzinka zabiera cię jeszcze na kolację - jak zwykle chcą, żebyś spróbowała czegoś typowo hiszpańskiego, więc kiedy okazuje się, że restauracja, w której zrobili rezerwację, serwuje dania kuchni fusion zamiast normalnych tapas, zabierają cię do Mercado de San Miguel, gdzie jesz prawdopodobnie najfajniejszy posiłek w swoim życiu. To nic, że na stojąco. ;) Na koniec zatrzymujecie się pod Pałacem Królewskim, żeby posłuchać ulicznego koncertu jakiegoś śpiewaka operowego, a ty słuchasz go, rozkoszujesz się chwilą i wiesz, że to był jeden z fajniejszych wieczorów w twoim życiu. :)

Teleférico.


 


Przejeżdżaliśmy nad jakimś letnim kinem plenerowym. Bardzo żałuję, że na pokaz w tym roku udało mi się wybrać tylko raz i to jeszcze w Warszawie.



W pewnym momencie byliśmy tak blisko budynków mieszkalnych, że aż było mi nieswojo.










Mercado de San Miguel.

Nasza kolacja, czyli hiszpańskie tapas. :)

I na koniec - dwa nocne ujęcia Pałacu Królewskiego. Do zobaczenia, Madrycie! :)

niedziela, 21 września 2014

Reina Sofía & Jardín Botanico.

Po spotkaniu ze sztuką uliczną, czyli wizycie w Lavapiés, udałam się Reiny Sofii, muzeum gromadzącego dzieła współczesnych artystów bardziej oficjalnego nurtu. Wstęp był darmowy, więc niektóre części muzeum były zamknięte i nie nie obejrzałam wszystkich wystaw, ale słynną Guernikę zaliczyłam - by uznać ją za równie obleganą i równie przereklamowaną co Mona Lisa. Następnie udałam się na spacer do Jardín Botanico (Ogrodu Botanicznego), głównie dlatego że tam również odbywały się wystawy PHotoEspaña. Miejsce to nie wyróżniało się niczym specjalnym (no może oprócz małej kolonii bezdomnych kotów wygrzewających się tam na słońcu ;) ), ale i tak miło było tam pospacerować w wieczornym słońcu.

  Reina Sofía.




Ogród Botaniczny.


















środa, 17 września 2014

Lavapiés.

Moja chętka na sztukę uliczną nie została zaspokojona po wizycie na El Rastro, postanowiłam więc przyjrzeć się sprawie jeszcze raz i dokładnie ją wygooglać. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że wystarczyłoby, gdybym zboczyła trochę z trasy, wędrując między straganami największego pchlego targu w stolicy Hiszpanii, i weszła w którąś z bocznych uliczek, a już znalazłabym się w sercu madryckiej alternatywy. Mowa tu o dzielnicy Lavapiés. Okazało się, że ta okolica to taki Kreuzberg w Madrycie - centralne położenie, stosunkowo niskie czynsze i duża liczba imigrantów sprawiły, że wprowadziło się tu wielu artystów. A przynajmniej wielu jak na madryckie warunki, bo muszę przyznać, że ogólnie byłam dość rozczarowana, gdyż hiszpański street art nie może się równać niemieckiemu. Na koniec spaceru odnalazłam jednak i squat, i alternatywną galerię sztuki, i halę targową, gdzie akurat odbywała się potańcówka - dlatego będąc w Lavapiés zdecydowanie trzeba przespacerować się Calle Embajadores i uważnie rozglądać na boki. ;)

Lavapiés.


Może i rodzice czytają postępową lewicową literaturę, ale syn musi mieć koszulkę Messiego i już. ;)











Tłumy w okolicach El Rastro.



Hala targowa na Calle Embajadores, gdzie sprzedawano książki na kilogramy...

... i gdzie właśnie trwała potańcówka. ;)

A na koniec Tabacalera, czyli galeria sztuki...




... i squat w jednym. :)