niedziela, 31 stycznia 2016

Rajcza – Krawców Wierch.

Bladym światem, czyli pod koniec grudnia jakoś o ósmej rano, wysiadłam z nocnej TLK-i w Bielsku-Białej. Odczekałam godzinę (piękny dworzec nastroił mnie zachęcająco, jeszcze tam wrócę!) i dołączyłam do moich znajomych, którzy przyjechali w pociągu z Katowic. Razem ruszyliśmy do Rajczy (a nie do Rawicza, jak to próbowałam wytłumaczyć zdumionej pani w okienku podczas kupowania biletu), a stamtąd w góry.

Było mgliście i błotniście, ale i tak stęskniłam się za takimi widokami.




















piątek, 15 stycznia 2016

Colmar, czyli wreszcie zdobywam świąteczny kubek.

Od początku tej podróży wymarzyłam sobie, że (tak jak w Wiedniu dwa lata temu) kupię sobie jakiś świąteczny kubek na jarmarku bożonarodzeniowym. Szukałam tego idealnego i szukałam. Najpierw w Berlinie stwierdziłam, że po co, potem będą lepsze. Potem w Szwajcarii doszłam do wniosku, że za drogo (ale o mały włos nie kupiłam jednego w Bernie, ostatecznie się jednak rozmyśliłam, bo uznałam, że wcale nie jest taki ładny, jak mi się na początku wydawało). We Francji byłam już zdesperowana, ale ku mojej rozpaczy okazało się, że kubki w Strasburgu nie dość, że są plastikowe, to jeszcze brzydkie jak noc. 

Wreszcie w Colmarze znalazłam taki, który miał najlepszy stosunek jakości do ceny. Co prawda też był plastikowy, ale – prafrazując znane powiedzenie - był też ładny i tani. A ładnym i tanim rzeczom się nie odmawia, prawda?

To nic, że nie załapał się na żadne zdjęcie.